Dla wielu osób codzienny widok z okien na biało-czerwone bloki betonu stał się szpetnym symbolem ulicy, co głośno krytykuje radny Targówka, Marcin Skłodowski. Samorządowiec nie szczędzi ostrych słów, przyznając, że przeciera oczy ze zdumienia na widok pancernych zapór, które wyglądają tak doniośle, jakby dzielnica szykowała się na przejazd prezydenckiej limuzyny Donalda Trumpa w stanie najwyższego zagrożenia. Według jego relacji, zamiast cywilizowanego uspokojenia ruchu, lokatorzy otrzymali tor przeszkód i estetykę rodem z poligonu.
System naczyń połączonych i walka z tranzytem
Kontrowersyjne zmiany na Bukowieckiej nie są jednak odizolowanym działaniem, lecz elementem znacznie szerszej strategii komunikacyjnej. Jak wynika z oficjalnych informacji Urzędu Dzielnicy, ulica ta stanowi kluczowe ogniwo w kompleksowym projekcie Stałej Organizacji Ruchu, który objął również ulice Lisią, Hebanową, Kaktusową, Tarnogórską oraz Krzesiwa.
Głównym celem tej operacji było zniechęcenie kierowców spoza dzielnicy, głównie z powiatu wołomińskiego, do wykorzystywania osiedlowych uliczek jako wygodnego skrótu w drodze do centrum Warszawy. W ramach tego planu wprowadzono ruch jednokierunkowy na wybranych odcinkach, wyznaczono kontraruch rowerowy oraz ustanowienie strefy „Tempo 30”. Urzędnicy argumentują, że esowanie toru jazdy wymuszone przez betonowe bloki jest niezbędne, aby fizycznie uniemożliwić kierowcom rozwijanie niebezpiecznych prędkości w obszarze zabudowanym.
Pół miliona złotych pod lupą
Emocje budzi nie tylko forma zabezpieczeń, ale również ich koszt, który stał się jednym z głównych punktów krytyki w mediach społecznościowych. Radny Marcin Skłodowski ujawnił, że na całą operację wydano z pieniędzy podatników około pół miliona złotych.
Szczegółowe zestawienie kosztów przedstawione przez urząd potwierdza te szacunki: samo oznakowanie pionowe i poziome pochłonęło ponad 270 tys. zł, natomiast zakup i montaż samych betonowych barier to wydatek 206 tys. zł. Dla mieszkańców, którzy liczyli na klasyczne progi zwalniające czy stylowe gazony z zielenią, takie kwoty wydane na „betonowe klocki” są symbolem marnotrawstwa publicznych środków. Padają pytania o to, czy w XXI wieku szczytem inżynierii drogowej w stolicy musi być stawianie topornych prefabrykatów na środku drogi.
Logika urzędowa kontra gwarancja na asfalt
Dlaczego zatem zdecydowano się na tak radykalne i nieestetyczne rozwiązanie zamiast stałych wysp czy progów? Urząd Dzielnicy Targówek wyjaśnia tę kwestię w sposób bardzo pragmatyczny, odwołując się do procedur technicznych. Okazuje się, że na ulicy Bukowieckiej wciąż obowiązuje okres gwarancji na wcześniej wykonaną nakładkę asfaltową.
Montaż stałych elementów uspokojenia ruchu wymagałby ingerencji w nawierzchnię, co automatycznie skutkowałoby utratą ochrony gwarancyjnej. Dżerseje pełnią więc rolę infrastruktury tymczasowej, która ma przetrwać do momentu wygaśnięcia zobowiązań wykonawcy drogi. Dopiero na początku 2026 roku planowane jest rozpoczęcie prac nad docelowym rozwiązaniem, czyli budową stałych wysp kanalizujących ruch. Do tego czasu mieszkańcy muszą przywyknąć do widoku, który sami nazywają „Twierdzą Bukowiecka”.
Mieszkańcy ruszają z petycją
Opór społeczny wobec nowej organizacji ruchu przybiera na sile i wychodzi poza sferę komentarzy w internecie. Marcin Skłodowski zainicjował zbiórkę podpisów pod oficjalną petycją skierowaną do Prezydenta Warszawy oraz Burmistrza Targówka. Sygnatariusze domagają się natychmiastowego usunięcia betonowych barier oraz przygotowania nowego, logicznego projektu, który przywróciłby normalną szerokość jezdni i możliwości parkowania bez zamieniania ulicy w bunkier.
Choć część mieszkańców docenia „wygonienie” samochodów z chodników, co poprawiło bezpieczeństwo wyjazdu z posesji, to jednak ogólny bilans zmian oceniają jako „strzał w kolano”. Spór o Bukowiecką staje się tym samym ważnym głosem w debacie o tym, jak Warszawa powinna projektować bezpieczeństwo – czy drogą twardych zakazów i betonowych zapór, czy poprzez estetyczne i przemyślane rozwiązania architektoniczne.