Tegoroczny jarmark to świąteczne miasteczko z prawdziwego zdarzenia. Na szczególną uwagę zasługuje diabelski młyn o wysokości 55 metrów, który jest największy w Polsce, 14-metrowa choinko-karuzela oraz Domek Świętego Mikołaja. Do stolicy zjechali wystawcy z różnych regionów Polski, dzięki czemu na jarmarku można nabyć rękodzieło oraz nietypowe produkty spożywcze. Kwestią, która z reguły najbardziej interesuje mieszkańców i turystów, są ceny. Ile wydamy na stoiskach gastronomicznych i co można zjeść na jarmarku?
Co warto zjeść na jarmarku i za ile?
Na świąteczny jarmark w Warszawie wybrała się m.in. Natalia Maszkowska, była uczestniczka 7. edycji programu „MasterChef”, która podzieliła się swoimi wrażeniami na Instagramie. Zaczęła od czerwonego barszczu, który jak przyznała, był „naprawdę dobry”. Cena? 15 zł za kubek. Kolejny na liście był miód na ciepło. Niewielki kubek również kosztował 15 zł. Według Maszkowskiej był on „dość mały, ale wystarczający”, a przy tym „przepyszny”.
Na szczególną uwagę zasługuje diabelski młyn o wysokości 55 metrów, który jest największy w Polsce
Popularna instagramerka zamówiła również pajdę ze smalcem, która uchodzi za jeden z jarmarkowych klasyków. Połowa pajdy ze wszystkimi dodatkami kosztowała 12 zł. Jak Maszkowska oceniła ten przysmak? „Chleb był idealnej grubości, a ten smalec w porównaniu do wrocławskiego, to jest przepaść” – stwierdziła. Według byłej uczestniczki MasterChef’a przekąskę można zjeść ze smakiem. Maszkowska bardzo dobrze oceniła również inne danie – paluch bawarski z serem, ndują oraz korniszonem francuskim, przyznając, że jakość jest w tym przypadku topowa, a sama bułka jest przepyszna. Za ten przysmak trzeba było zapłacić 45 zł. Pozytywne oceny zebrała też gorąca czekolada w cenie 19 zł za kubek.