Wiadukt w ciągu ulicy Gierdziejewskiego, oddany do użytku w 2013 roku wraz z budową drogi ekspresowej S8, miał być kluczowym elementem ułatwiającym życie mieszkańcom zachodnich dzielnic stolicy. Łączy on bezpośrednio warszawskie dzielnice Ursus i Bemowo, a co najważniejsze, umożliwia szybki dojazd do ekspresowej obwodnicy miasta. Jednak zamiast stanowić symbol nowoczesnej infrastruktury, stał się dowodem na paraliż i absurd biurokracji samorządowej.
Wiadukt w ciągu ulicy Gierdziejewskiego od lat jest obiektem, do którego nikt formalnie nie chce się przyznać, co doprowadziło do jego fatalnego stanu technicznego i wywołało trwającą od kilkunastu miesięcy batalię o bezpieczeństwo mieszkańców.
Zły stan obiektu
Problemy z wiaduktem zaczęły być szerzej znane w wrześniu 2024 roku, kiedy mieszkańcy zaczęli zgłaszać uszkodzenia barier energochłonnych, czyli elementów o krytycznym znaczeniu dla bezpieczeństwa na obiekcie. Ten jeden problem ujawnił znacznie większy problem związany z przeprawą nad torami – brak właściciela. Ten fakt zaś oznaczał brak bieżących napraw i utrzymania.
Sytuacja jest wynikiem niefortunnego przebiegu drogi, która przecina granice trzech jednostek administracyjnych. Choć wiadukt to de facto trasa łącząca dwie dzielnice Warszawy, formalnie biegnie on na styku Ursusa (początkowe 270 metrów), Powiatu Warszawskiego Zachodniego/Gminy Ożarów Mazowiecki (kluczowe 550-580 metrów wiaduktowej części) oraz Bemowa. Te środkowe, newralgiczne metry, nie mające połączenia z żadną inną ulicą w Ożarowie, stały się „580 metrami drogi bez zarządcy”.