W ostatnich tygodniach w warszawskim Ursusie doszło do sytuacji, która wzbudziła silne emocje i podzieliła lokalną społeczność. Sprawa dotyczy tajemniczych osób, które w miejscach publicznych, takich jak chodniki i trawniki, kopią w ziemi małe dołki. Zdaniem lokalnej radnej, jest to dowód na to, że do stolicy dotarło niebezpieczne zjawisko bezkontaktowego handlu narkotykami. Mieszkańcy i internauci mają jednak inne, znacznie bardziej prozaiczne i legalne wyjaśnienie, co stawia pod znakiem zapytania zasadność alarmu.
Narkotyki czy gry terenowe? Teoria radnej podzieliła Ursus
Radna Dzielnicy Ursus, Magdalena Kurzyńska, jako pierwsza poinformowała o niepokojących zdarzeniach, które miały miejsce 9 listopada na ul. Konotopskiej. Jak wynika z relacji mieszkańców, w godzinach popołudniowych zauważono osoby zachowujące się w podejrzany sposób. Kręciły się one w pobliżu chodnika, aktywnie poszukując czegoś w ziemi i kopiąc małe zagłębienia. Szczególnie zaniepokoiła ich relacja, wedle której jeden mężczyzna kopał łopatką, podczas gdy dwóch innych miało go celowo zasłaniać, starając się ograniczyć widok dla postronnych. Co więcej, osoby te miały reagować agresywnie na próby zwrócenia uwagi.
Radna natychmiast określiła zaobserwowanych jako "kopaczy" – osoby przeszukujące teren w celu odnalezienia ukrytych paczek z nielegalnymi substancjami. Proceder ten nazywany jest "dead dropem" (martwą skrzynką), czyli bezkontaktową metodą dystrybucji, w której diler ukrywa towar w miejscu publicznym, a następnie przesyła klientowi precyzyjne współrzędne GPS. W opinii radnej, to niepokojące zjawisko, obserwowane już wcześniej w dużych miastach takich jak Katowice czy Wrocław, niestety dotarło do Warszawy.
Sądowy wyrok potwierdza
Obawy o wykorzystanie metody "dead drop" w stolicy nie są bezpodstawne. Kilka tygodni wcześniej Sąd Okręgowy w Warszawie skazał 27-letniego obywatela Ukrainy na pięć lat więzienia za obrót i posiadanie znacznych ilości narkotyków. Mężczyzna prowadził zorganizowany, nielegalny internetowy "sklep", a jego kluczowym elementem działalności była właśnie bezkontaktowa dostawa.
Jak ujawniło postępowanie sądowe, diler wykorzystywał współrzędne GPS do przekazywania nabywcom dokładnych lokalizacji ukrytego towaru. Zabezpieczono wówczas znaczące ilości narkotyków, w tym marihuanę, haszysz oraz syntetyczne substancje psychotropowe. Przypadek ten stanowi niezbity dowód na to, że przestępcy w Warszawie faktycznie wykorzystują precyzyjne współrzędne geograficzne do ukrywania substancji, co upodabnia ich działanie do mechanizmu podejrzewanego na Ursusie.