Minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński zapowiedział wysłanie do Warszawy dodatkowych oddziałów prewencji. Oficjalnie chodzi o „zwiększenie bezpieczeństwa”. Jednak środowiska organizujące marsz obawiają się, że obecność tak dużej liczby funkcjonariuszy może prowokować niepotrzebne napięcia. W mediach społecznościowych wracają wspomnienia z lat rządów koalicji PO-PSL - z płonącą budką pod ambasadą rosyjską czy policyjnymi interwencjami wobec uczestników, które dziś część komentatorów określa mianem „prowokacji służb”.
Politycy i symbole - kto idzie, a kto zostaje
Marsz Niepodległości od dawna nie jest tylko świętem patriotycznym — to wydarzenie o silnym znaczeniu symbolicznym i politycznym. Każda decyzja o udziale bądź nieobecności polityków ma swój wydźwięk. W tym roku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który jeszcze wiosną sugerował, że mógłby wziąć udział w marszu, ostatecznie się wycofał. Jego tłumaczenia o „braku twardej deklaracji” brzmią wymijająco — szczególnie że w kampanii wyborczej deklarował chęć wspólnego świętowania ponad podziałami.
Tymczasem, według nieoficjalnych informacji, w Marszu Niepodległości ma uczestniczyć prezydent Karol Nawrocki. Jeśli się to potwierdzi, będzie to mocny sygnał — nie tylko wsparcia dla organizatorów, ale też chęci przywrócenia Marszowi wymiaru państwowego. W ten sposób wydarzenie, które przez lata balansowało między ruchem społecznym a manifestacją środowisk narodowych, znów może stać się elementem oficjalnych obchodów.
Przypadek Dworca Centralnego - zbieg okoliczności czy celowe utrudnienie?
W tym roku 11 listopada trwać będzie także remont Dworca Centralnego – głównego punktu przesiadkowego dla uczestników przyjeżdżających z całej Polski. Pociągi mają być kierowane na inne stacje: Warszawę Główną, Śródmieście, Warszawy Wschodnią i Gdańską. Dla PKP to zwykły etap inwestycji infrastrukturalnej. Dla organizatorów – „dziwny zbieg okoliczności”.
Środowiska narodowe porównują tę sytuację do praktyk znanych z czasów PRL, kiedy to władze planowały „remonty” torów czy dróg w czasie pielgrzymek do Częstochowy. Choć takie analogie brzmią sensacyjnie, są symptomem głębszej nieufności między społeczeństwem a administracją. W tej narracji każda decyzja władz - nawet czysto techniczna - jest interpretowana jako potencjalny element walki politycznej.
Historia, która wciąż się powtarza
Spory o Marsz Niepodległości nie zaczęły się w tym roku. W 2018 roku, w setną rocznicę odzyskania niepodległości, ówczesne władze Warszawy próbowały zakazać marszu, uzasadniając to obawą przed ekstremizmami. Ostatecznie decyzję uchylił sąd, a władze centralne zorganizowały równoległy „państwowy marsz” z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy. Dwie kolumny ruszyły wspólnie, ale w symboliczny sposób pokazano, że nawet święto narodowe może być areną politycznego sporu.
W kolejnych latach Rafał Trzaskowski konsekwentnie stosował strategię administracyjnego ograniczania działalności organizatorów. W 2019 roku miasto domagało się wprowadzenia nowych wymogów dotyczących zabezpieczeń i trasy przemarszu, w 2020 roku w czasie pandemii - urząd miasta i sanepid odmówili zgody na organizację marszu, powołując się na przepisy epidemiczne. Mimo to wydarzenie się odbyło, a Warszawa była świadkiem gwałtownych starć z policją. Obrazy konfrontacji z funkcjonariuszami obiegły światowe media, a organizatorzy oskarżali władze o prowokacje i nadmierną brutalność służb.
Kolejne odsłony konfliktu przeniosły się na grunt prawny. W 2021 roku Trzaskowski odmówił uznania Marszu Niepodległości za wydarzenie cykliczne, co oznaczało utratę statusu gwarantującego organizatorom pierwszeństwo w rezerwacji trasy. Spór zakończył się interwencją wojewody mazowieckiego, który - działając w imieniu rządu - przywrócił marszowi ten status. W efekcie, wbrew stanowisku miasta, wydarzenie mogło się odbyć. Takie starcia na linii ratusz – wojewoda – sądy stały się w kolejnych latach coroczną tradycją poprzedzającą obchody 11 listopada.
Dopiero lata 2022 i 2023 przyniosły chwilowe uspokojenie. Marsze przebiegały w spokojniejszej atmosferze, bez większych incydentów. Jednak wzajemne nieufności nie zniknęły - władze Warszawy wciąż monitorowały wydarzenie z dużym dystansem, a organizatorzy oskarżali ratusz o nadmierne formalizowanie procedur i utrudnianie logistyki.
W 2024 roku, mimo względnego spokoju, po raz pierwszy od dawna zaczęły się pojawiać wzmianki o możliwym powrocie ostrzejszej linii wobec środowisk narodowych. Drobne incydenty z udziałem policji, wzmożone kontrole pirotechniki i komentarze władz miejskich o „konieczności egzekwowania przepisów” zapowiadały, że równowaga jest krucha.
Dziś, gdy w 2025 roku wojewoda wydaje zakaz posiadania pirotechniki, a Rafał Trzaskowski po raz kolejny dystansuje się od marszu, trudno oprzeć się wrażeniu, że historia zatoczyła koło. Konflikt o Marsz Niepodległości powraca w niemal identycznej formie, co kilka lat temu – tyle że w nowej konfiguracji politycznej. Dla organizatorów to kolejny dowód, że państwo i samorząd nie potrafią oddzielić symboliki narodowego święta od bieżącej walki politycznej.