Problem wandalizmu w Warszawie, a w szczególności pseudograffiti, to uporczywe wyzwanie, z którym miasto zmaga się od lat. Skala zjawiska jest poważna – w 2024 roku odnotowano 902 zawiadomienia o niszczeniu budynków, a tylko w pierwszych miesiącach 2025 roku zgłoszono 246 przypadków. Choć wykrywalność sprawców jest niska, stanowiąc zaledwie 10 proc. zgłoszeń, służby nie ustają w wysiłkach. Przykładem jest interwencja z nocy z 24 na 25 września, która dowodzi, że aktywne patrole przynoszą konkretne rezultaty.
Zatrzymanie po nocnym pościgu
W minioną środę funkcjonariusze Oddziału Specjalistycznego Straży Miejskiej, którzy regularnie patrolują miasto nocą, ujęli na gorącym uczynku 28-letniego wandala. Do zdarzenia doszło przy niezamieszkałym budynku na rogu ulic Miedzianej i Pańskiej na Woli. Pustostan ten już wcześniej padał ofiarą dewastacji, a jego ściany były pokryte bazgrołami i wulgarnymi napisami, które regularnie trzeba było zamalowywać.
Gdy strażnicy zauważyli dwóch mężczyzn malujących po ścianie, ci natychmiast rzucili się do ucieczki. Mundurowi błyskawicznie podjęli pościg za jednym ze sprawców. Zgodnie z komunikatem Straży Miejskiej, mężczyzna został dogoniony i obezwładniony po około półgodzinnym biegu. Funkcjonariusze użyli chwytów obezwładniających i kajdanek. Po ujęciu 28-latek został przekazany patrolowi policji, która będzie prowadziła dalsze czynności.
Wysokie koszty walki z wandalizmem
Zniszczenia, jakich dokonują wandale, to ogromne obciążenie finansowe dla miasta. Graffiti pojawia się na kluczowych obiektach, takich jak świeżo odrestaurowane zabytki, np. XVII-wieczny mur oporowy pałacu Kazanowskich na Mariensztacie. Cierpi również infrastruktura miejska — przystanki, kosze na śmieci i ławki. Wandale nie oszczędzają także środków transportu publicznego, niszcząc pociągi, w tym te należące do metra i Szybkiej Kolei Miejskiej.